Forum wymiany walut w kantorach internetowych

12.27.2010

Efekt kantorowy

Efekt kantorowy to odmiana grudniowego skoku cen akcji na giełdach, czyli tzw "rajdu św. Mikołaja", występująca na rynku walutowym. Zjawisko to tłumaczy się zwiększonym popytem na złotego ze strony powracających do kraju Polaków pracujących za granicą. Efekt ten można zaobserwować szczególnie wyraźnie na wykresach notowań złotego z lat 2006 i 2007.

12.21.2010

Kiedy dolar był bogiem,,,

Fragment ciekawego artykułu znalezionego w "Głosie Szczecińskim"

"Dziś ma 65 lat. Jest zamożnym człowiekiem. Dom na obrzeżach miasta. Sześć pokoi, dwa garaże. W środku drogie meble, choć niezbyt gustowne. Apartament nad morzem. Długo namawiałem go na rozmowę. Twierdził, że cinkciarze z zasady nie rozmawiają z mediami. Gdy wreszcie się zgodził, postawił kilka warunków. Spotkamy się u niego w domu. Nie będę nagrywał, ani robił notatek. Na czas rozmowy musiałem wyłączyć telefon komórkowy ("po co nam świadkowie” - rzucił). Kazał mówić do siebie panie Andrzeju, choć mam wątpliwości czy to jego prawdziwe imię. Nie chciał powiedzieć po co te środki ostrożności.

- Lubię być przygotowany do rozmowy - powiedział.

Jego przygoda z dolarem zaczęła się w latach 70-tych. To epoka Gierka, gdy na handel walutą zaczęto patrzeć przez palce. W interes wkręcił go znajomy. Zaproponował, aby sprzedał pięćdziesiąt dolarów. Po cenie wyższej, niż oficjalny kurs.

- To były najłatwiej zarobione pieniądze. Natknąłem się na starsze małżeństwo z Niemiec. Zapytałem, czy chcą kupić. Chcieli - opowiada.

Do transakcji doszło w bramie przy alei Wyzwolenia w Szczecinie. Wtedy klatek schodowych nie broniły jeszcze domofony. Ile wtedy zarobił? Nie pamięta dokładnie. Większość musiał oddawać znajomemu, ale interes zaczął się kręcić. Pytam na co wydał pierwsze łatwo zarobione pieniądze.

- A ty na co byś wydał? Oczywiście na imprezę w "Kaskadzie” i najlepszą prostytutkę - odpowiada.

Głowę do interesów miał już w szkole. Z kolegą jeździli nad morze i od znajomych rybaków kupowali świeże ryby. Wieźli je stopem do Szczecina. Sąsiadka jego matki miała sklep rybny. Ryby od Andrzeja sprzedawała spod laty najlepszym klientom. Dola szła do kieszeni przyszłego cinkciarza. Potem zaczął handlować ciuchami, które znajomi szmuglowali z zagranicy.

Zaczął handlować walutą, bo znajomy zauważył, że umie rozmawiać z ludźmi i nie boi się milicji. Gdy jako 20-latek po raz pierwszy został zatrzymany, opluł milicjanta. Widziało to kilka osób, w tym przyszły pracodawca Andrzeja. Wyszedł po 48 godzinach. I zaczął handlować dolarami.

- Najlepiej było latem i zimą. Sporo nadzianych turystów. Mieli kasy jak lodu. ale konkurencja była duża - opowiada.

Od spraw siłowych był jego szef. Andrzej wieczorami zaczął wkuwać zagraniczne słówka. Po niemiecku, angielsku, czesku, a nawet węgiersku. Twierdzi, że dzięki temu miał dobrą opinię wśród klientów.

- Jak widzieli, że mówisz płynnie ich językiem, to chcieli robić z tobą biznes - zapewnia.

Nie chce powiedzieć ile zarobił jako cinkciarz i jaka była jego największa transakcja.

- Jak napiszesz, że jednorazowo sprzedałem kilkadziesiąt tysięcy dolarów, to prawie napiszesz prawdę - wypala.

Denerwuje się, gdy pytam o oszustwa. Wiadomo, że wielu cinkciarzy próbowało zarobić dwa razy wręczając klientom fałszywe dolary.

- Pan redaktor filmów się naoglądał - rzuca.

Przyznaje, że kilka razy był pobity przez konkurencję. Raz do domu przyszedł anonim, że porwą mu dziecko jak nie wyjedzie z miasta lub nie przestanie handlować dolarami. Opowiedział o tym znajomemu, który wciągnął go w interes. Ten załatwił, że konkurencja zostawiła Andrzej w spokoju.

- Jak załatwił - pytam.

- Spokojnie. Nikt, nikogo nie zabił. Takie rzeczy działy się w Gdańsku. My byliśmy bardziej kulturalni, choć równie skuteczni - odpowiada.

Ostatnią transakcję przeprowadził w 1988 r. Dolary kupiło od niego prawie trzydzieści osób. Wycieczka Anglików, która przyjechała do Szczecina. Już wtedy wśród cinkciarzy na Pomorzu chodziły słuchy, że szykują się duże zmiany. Rok później już powstał kantor wymiany walut w Szczecinie. Duża cześć właścicieli kantorów to byli cinkciarze. Podobno mieli cynk o zmianach wcześniej. Wielu współpracowało z milicją. Bardziej lub mnie oficjalnie. Gdy pytam o to, Andrzej znowu się denerwuje.

- Może tacy byli, ja nie. Kilka razy siedziałem na dołku. Miałem wyrok, bo znaleźli u mnie kilkadziesiąt tysięcy dolarów i marek. Czy ktoś taki jest konfidentem? - pyta.
Ale cinkciarzem był kilkanaście lat. Wiadomo, że u cinkciarzy zaopatrywali się nawet peerelowscy dygnitarze.

- Oj, gdybyście wiedzieli z kim handlowaliśmy. Ale takich tajemnic nikt nie ujawnia - mówi Andrzej.

Nie założył kantoru. Ma firmę. Nie chce zdradzić czym się zajmuje.

- To były piękne czasy. Za dolary mogłeś mieć wtedy wszystko. Każdą kobietę, telewizor, samochód. Dziś dolar nic nie znaczy. Jest tylko walutą. Wtedy był bogiem - kończy."

12.19.2010

Kiedy śnią Ci się dolary...

Dziś moją uwagę przyciągnęła informacja odnaleziona przypadkowo w senniku. Mianowicie, jeżeli przyśniły się wam już kiedyś dolary, to w zależności od okoliczności może to mieć różne znaczenie: 
ujrzeć dolary : spadek
kupić albo zdobyć dolary: podejmujesz się zadania ponad twoje siły, które się nie powiedzie
zgubić dolary: konflikt w wyniku nieporozumienia, który jednak zakończy się pomyślnie
znaleźć dolary: otrzymasz podarek
Nie jestem fanem tłumaczenia zjawisk sennych, ale gdyby kiedyś przez przypadek mi się przyśniło to już będę wiedział o co chodzi :)

12.16.2010

Jaką walute zabrać jadąc na Węgry?

Przed wyjazdem na Węgry wiele osób zastanawia się, w jaki sposób najkorzystniej wejść w posiadanie forintów, gdzie najlepiej jest wymieniać pieniądze i w jaki sposób dokonywać płatności, aby jak najmniej stracić na zmianie waluty. Jest wiele sposobów. Część turystów przed wyjazdem wymienia złotówki na euro lub dolary i dopiero na miejscu kupuje za nie forinty. Można zaopatrzyć się w węgierską walute  już w  Polsce ale mozna skorzystać też z węgierskich punktów wymiany. Jeśli jesteśmy posiadaczami karty, możemy dokonać wypłaty w bankomacie. Postanowiliśmy sprawdzić jaki sposób jest najbardziej opłacalny.
Najłatwiejszym sposobem zaopatrzenia się w forinty jest zakup bezpośredni. Dokonując takiej operacji w dniu dzisiejszym (16.12.2010r.), za 1000PLN w kantor w krakowie wypłaci nam 67567HUF. Jeżeli tą samą kwotę chcemy zamienic w jednym z kantorów w Budapeszcie możemy uzyskać aż 68500HUF. 
Przetestujmy teraz bardziej skomplikowany sposób. Spróbujemy zabrać z Polski jedną z popularnych walut czyli euro lub dolary i sprzedać je na Węgrzech. I tak odpowiednio: za 1000PLN w Polsce dostaniemy 249 euro, które wymienione w Budapeszcie dadzą nam 68226HUF. Z kolei, za te same 1000PLN kupimy 329 dolarów, które w Budapeszcie warte będą 67445HUF.
Ile będziemy musieli zapłacić jesli zechcemy wyjąc gotówke z bankomatu? Nie wnikając w prowizje jaką bank doliczy nam do rachunku wyniki i tak nie są zadowalające. Korzystając z tabel kursów walut przeliczyliśmy, że za 1000PLN bank WBK wypłaci nam 65789HUF, ING 67159HUF a w RaiffeisenBank otrzymamy 67168HUF. 
W taki oto sposób, czego sami nie spodziewaliśmy się, najbardziej opłacalną metodą zakupu forintów okazała  się opcja wymiany złotówek na Węgrzech. Czy jednak różnice są aż tak duże? Pomiędzy najniższym kursem bankowym a najwyższym kantorowym z Budapesztu, biorąc pod uwagę naszą kwotę 1000PLN maksymalnie możemy zyskać ok 38zł (nie wliczając prowizji przy wypłacie gotówki z bankomatu). Odpowiedź na pytanie czy jest sie o co starać pozostawiamy naszym drogim czytelnikom.

Zainteresowani mogą śledzić kursy walut w węgierskich kantorach :
www.asmi.hu
www.northline.hu
www.goldchange.hu

Zachęcam do komentowania i "polubienia" bloga na Facebooku!

12.15.2010

Historia działalności kantorów wymiany walut.

16 marca 1989 r. otworzył podwoje pierwszy kantor wymiany walut. Kończył epokę waluciarzy i cinkciarzy, choć w swej istocie był legalnym przedłużeniem tej nielegalnej w PRL profesji.
Pierwszy w powojennej Polsce prywatny kantor wymiany walut otworzył swoje podwoje (a raczej okienko) tuż przy przejściu granicznym w Świecku 16 marca 1989 r. o godzinie 0.01. Inauguracyjny klient pojawił się kwadrans później – był nim oficer enerdowskiej straży granicznej, który wymieniając stumarkowy banknot sprawdzał działanie polskiego, kapitalistycznego wynalazku. Działał doskonale, tym bardziej że od 1 stycznia 1989 r. Polacy mogli trzymać paszporty w domach i wyjeżdżać praktycznie bez żadnych ograniczeń. Skrupulatnie też z tego korzystali, pokazując mieszkańcom Berlina (Zachodniego) czy Wiednia, że są równie dobrymi jak oni kapitalistami. Zanim też pojawiła się konkurencja, zmuszona do załatwiania formalności bardziej formalną drogą, Gawronik – który wkrótce otworzył nowe punkty wymiany – zarobił fortunę.
Polacy szybko zwietrzyli doskonały interes. Dosłownie w ciągu kilku miesięcy NBP wydał ok. 2 tys. zezwoleń na prowadzenie kantorów. Otwierały je banki, Orbis, Pewex, Baltona, biura turystyczne i – jak przed 20 laty pisał w „Polityce” Paweł Tarnowski – „przede wszystkim indywidualni obywatele z gotówką i żyłką biznesmena, którzy doszli do wniosku, że właśnie tą drogą najlepiej i najszybciej pomnożą i tak już niemały (ocenia się, że na rozruch trzeba mieć kilkadziesiąt milionów złotych) kapitał”. Konfitur w tym szalonym 1989 r. rzeczywiście starczało dla wszystkich – inflacja przerodziła się w hiperinflację i posiadacz złotych natychmiast zamieniał je na trwalsze walory, systematycznie je potem sprzedając „na życie”.
Kantory musiały też podzielić się zyskami z cinkciarzami, którzy bynajmniej nie zamierzali oddawać pola bez walki. Zwłaszcza bankom pokazywali, że lepiej niż one opanowali handel walutą i na początku kwietnia 1989 r., oferując znacznie korzystniejsze warunki wymiany, doprowadzili do wstrzymania przez trzy warszawskie oddziały PKO (ul. Sienkiewicza, Rotunda, pl. Powstańców) sprzedaży amerykańskiej waluty. Jeszcze przez kilka lat wydeptywali chodniki przed kantorami czy bankami, informując, że taniej sprzedadzą, ale za to drożej kupią. Stopniowo tracili jednak klientów, dla których coraz bardziej liczyła się nie tyle minimalna różnica w cenie, co bezpieczeństwo i wygoda. O ile bowiem gazety pełne były (zwłaszcza w 1989 i 1990 r.) informacji o oszustwach (nieraz na olbrzymie sumy), dokonanych przez cinkciarzy, to na kantory z zasady nie narzekano.
Nie narzekali też – przynajmniej przez pierwsze lata – właściciele kantorów. Choć wraz ze stabilizacją kursu dolara w 1990 r. skończyły się kokosowe interesy, szeroka szara strefa gospodarcza pozwalała godnie żyć (biznesmeni z walizkami pieniędzy do wymiany nie należeli do rzadkości). Polscy handlarze nie byli już co prawda tak aktywni na międzynarodowych szlakach, ale straty rekompensowali klienci z rozpadającego się Związku Radzieckiego (a potem z państw powstałych na jego gruzach). Rozwijał się handel przygraniczny i już – bynajmniej nie handlowa – turystyka zagraniczna. Nic też dziwnego, że liczba kantorów rosła: w 1990 r. było ich już 2521, w 1991 r. prawie 3700, a rok później tysiąc więcej.
Najwyższe obroty (kilkanaście miliardów dolarów) odnotowano w 1991 r., potem zaczęły one systematycznie spadać. Wrogiem kantorowego biznesu stawała się stabilizacja gospodarki, spadek inflacji, rozwój nowoczesnej bankowości, upowszechnienie kart kredytowych. Ochrona przed kryminalistami, dla których kantory okazały się łatwym łupem, również pochłaniała coraz większą część zysków. Już w połowie lat 90. wróżono małym punktom wymiany nieciekawą przyszłość, a przed wprowadzeniem w państwach UE wspólnej waluty – wręcz eurozagładę. Czarny scenariusz na razie się nie sprawdził, jednak zastąpienie za kilka lat (miejmy nadzieję) złotego przez euro będzie zapewne końcem kantorów (przynajmniej w ich dotychczasowym kształcie).

Fragment z artykułu Jerzego Kochanowskiego z portalu Polityka.pl, 4 listopada 2009