Forum wymiany walut w kantorach internetowych

12.21.2010

Kiedy dolar był bogiem,,,

Fragment ciekawego artykułu znalezionego w "Głosie Szczecińskim"

"Dziś ma 65 lat. Jest zamożnym człowiekiem. Dom na obrzeżach miasta. Sześć pokoi, dwa garaże. W środku drogie meble, choć niezbyt gustowne. Apartament nad morzem. Długo namawiałem go na rozmowę. Twierdził, że cinkciarze z zasady nie rozmawiają z mediami. Gdy wreszcie się zgodził, postawił kilka warunków. Spotkamy się u niego w domu. Nie będę nagrywał, ani robił notatek. Na czas rozmowy musiałem wyłączyć telefon komórkowy ("po co nam świadkowie” - rzucił). Kazał mówić do siebie panie Andrzeju, choć mam wątpliwości czy to jego prawdziwe imię. Nie chciał powiedzieć po co te środki ostrożności.

- Lubię być przygotowany do rozmowy - powiedział.

Jego przygoda z dolarem zaczęła się w latach 70-tych. To epoka Gierka, gdy na handel walutą zaczęto patrzeć przez palce. W interes wkręcił go znajomy. Zaproponował, aby sprzedał pięćdziesiąt dolarów. Po cenie wyższej, niż oficjalny kurs.

- To były najłatwiej zarobione pieniądze. Natknąłem się na starsze małżeństwo z Niemiec. Zapytałem, czy chcą kupić. Chcieli - opowiada.

Do transakcji doszło w bramie przy alei Wyzwolenia w Szczecinie. Wtedy klatek schodowych nie broniły jeszcze domofony. Ile wtedy zarobił? Nie pamięta dokładnie. Większość musiał oddawać znajomemu, ale interes zaczął się kręcić. Pytam na co wydał pierwsze łatwo zarobione pieniądze.

- A ty na co byś wydał? Oczywiście na imprezę w "Kaskadzie” i najlepszą prostytutkę - odpowiada.

Głowę do interesów miał już w szkole. Z kolegą jeździli nad morze i od znajomych rybaków kupowali świeże ryby. Wieźli je stopem do Szczecina. Sąsiadka jego matki miała sklep rybny. Ryby od Andrzeja sprzedawała spod laty najlepszym klientom. Dola szła do kieszeni przyszłego cinkciarza. Potem zaczął handlować ciuchami, które znajomi szmuglowali z zagranicy.

Zaczął handlować walutą, bo znajomy zauważył, że umie rozmawiać z ludźmi i nie boi się milicji. Gdy jako 20-latek po raz pierwszy został zatrzymany, opluł milicjanta. Widziało to kilka osób, w tym przyszły pracodawca Andrzeja. Wyszedł po 48 godzinach. I zaczął handlować dolarami.

- Najlepiej było latem i zimą. Sporo nadzianych turystów. Mieli kasy jak lodu. ale konkurencja była duża - opowiada.

Od spraw siłowych był jego szef. Andrzej wieczorami zaczął wkuwać zagraniczne słówka. Po niemiecku, angielsku, czesku, a nawet węgiersku. Twierdzi, że dzięki temu miał dobrą opinię wśród klientów.

- Jak widzieli, że mówisz płynnie ich językiem, to chcieli robić z tobą biznes - zapewnia.

Nie chce powiedzieć ile zarobił jako cinkciarz i jaka była jego największa transakcja.

- Jak napiszesz, że jednorazowo sprzedałem kilkadziesiąt tysięcy dolarów, to prawie napiszesz prawdę - wypala.

Denerwuje się, gdy pytam o oszustwa. Wiadomo, że wielu cinkciarzy próbowało zarobić dwa razy wręczając klientom fałszywe dolary.

- Pan redaktor filmów się naoglądał - rzuca.

Przyznaje, że kilka razy był pobity przez konkurencję. Raz do domu przyszedł anonim, że porwą mu dziecko jak nie wyjedzie z miasta lub nie przestanie handlować dolarami. Opowiedział o tym znajomemu, który wciągnął go w interes. Ten załatwił, że konkurencja zostawiła Andrzej w spokoju.

- Jak załatwił - pytam.

- Spokojnie. Nikt, nikogo nie zabił. Takie rzeczy działy się w Gdańsku. My byliśmy bardziej kulturalni, choć równie skuteczni - odpowiada.

Ostatnią transakcję przeprowadził w 1988 r. Dolary kupiło od niego prawie trzydzieści osób. Wycieczka Anglików, która przyjechała do Szczecina. Już wtedy wśród cinkciarzy na Pomorzu chodziły słuchy, że szykują się duże zmiany. Rok później już powstał kantor wymiany walut w Szczecinie. Duża cześć właścicieli kantorów to byli cinkciarze. Podobno mieli cynk o zmianach wcześniej. Wielu współpracowało z milicją. Bardziej lub mnie oficjalnie. Gdy pytam o to, Andrzej znowu się denerwuje.

- Może tacy byli, ja nie. Kilka razy siedziałem na dołku. Miałem wyrok, bo znaleźli u mnie kilkadziesiąt tysięcy dolarów i marek. Czy ktoś taki jest konfidentem? - pyta.
Ale cinkciarzem był kilkanaście lat. Wiadomo, że u cinkciarzy zaopatrywali się nawet peerelowscy dygnitarze.

- Oj, gdybyście wiedzieli z kim handlowaliśmy. Ale takich tajemnic nikt nie ujawnia - mówi Andrzej.

Nie założył kantoru. Ma firmę. Nie chce zdradzić czym się zajmuje.

- To były piękne czasy. Za dolary mogłeś mieć wtedy wszystko. Każdą kobietę, telewizor, samochód. Dziś dolar nic nie znaczy. Jest tylko walutą. Wtedy był bogiem - kończy."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz